Wyszywane wspomnienia
Pamięć jest ulotna, a przecież to w niej nadal żyją ci, którzy już odeszli, za którymi tęsknimy, których chcielibyśmy móc do siebie przywołać. Wspomnienia są cenne, ale bledną, zanikają jak zacierane ślady, a zdarzenia i osoby oddalają się od nas coraz bardziej i bardziej… By uchronić ludzi, miejsca i wydarzenia przed niszczącym upływem czasu i zapomnieniem – gromadzimy fotografie, prowadzimy zapiski, ale – jak się okazuje – wspomnienia można również… wyszywać. Tak czyni Bettina Bereś i przygotowując poznańską wystawę ponownie przyjęła tę strategię, by tym razem opowiedzieć o swojej matce – Marii Pinińskiej-Bereś i jej domu rodzinnym, który znajduje się w Poznaniu.
Poprzez zapożyczenie pamięci swojej matki Bettina czuje się związana z miastem, które w rzeczywistości mało zna. Artystka odczuwa silną więź, choć tak naprawdę nawet jej urodzona w Poznaniu mama mało znała miasto, bo spędziła w nim tylko dzieciństwo, a przez rodziców chowana była pod kloszem oddzielającym ją w dużej mierze od zewnętrznego świata. Dla Marii Pinińskiej-Bereś dom stanowił pewne szczególne, wyabstrahowane miejsce. Bettina dobrze pamięta powtarzane anegdoty z dzieciństwa matki, które często są dla niej bardziej wyraziste od jej własnych wspomnień. Stąd to właśnie one stanowią silną motywację do twórczego działania. Są doskonałą inspiracją do aranżowania w galeryjnych przestrzeniach fragmentów nieistniejącego już świata.
Artystka wielokrotnie już prezentowała swoje aranżacje: stare meble, rodzinne fotografie nadrukowane na białe poduszki. Część z nich, nieznana w Poznaniu, pojawia się w Galerii Miejskiej Arsenał. Na wystawę poznańską Bettina przygotowała jednak również specjalnie nową pracę. Jest to obrus przywołujący wspomnienie zabawnego zdarzenia z dzieciństwa matki i jej brata. Pewnego razu wieczorem – dzieci obudziły się w swoich łóżeczkach, a zdawało im się, że wokół nikogo nie ma. Ubrane w nocne koszulki wyruszyły na zwiady. Wszędzie było pusto, aż nagle w dużym pokoju natrafiły na suto zastawiony stół. Surowo wychowywane i karmione z przemyślanym umiarem, dopadły do niego oszołomione, podziwiając niedozwolony majonez i wydzielane im zwykle jajka. Takiej pokusie nie mogły się oprzeć, wdrapały się więc na stół i zaczęły pierwszą w swoim krótkim życiu wielką ucztę. I nagle drzwi otwarły się na oścież, a cudowne szaleństwo nieokiełznanego obżarstwa przerwali… wchodzący na przyjęcie goście. Szok i konsternacja. Dzieci wyniesiono z pokoju jak niesforne zwierzątka, trzymając za fałdy koszulek na karku…
Poza wielkim obrusem, upamiętniającym tę zabawną anegdotę, na wystawie prezentowane są makatki z prowokacyjnie brzmiącymi hasłami, dla których pierwowzorem były sentencje wyszywane niegdyś przez gospodynie domowe. Tamte dotyczyły czystości, zdrowia lub głosiły tzw. prawdy życiowe. Te współczesne, wykonane przez Bettinę, też odnoszą się do „życiowych prawd”, ale mają one zupełnie inny – przewrotny i humorystyczny charakter oraz nierzadko feministyczne zabarwienie. Jednak autorka, choć feminizm popiera, nie jest – podobnie jak jej matka – zwolenniczką łączenia sztuki z jakąkolwiek ideologią. Zawsze wierzyła bowiem w niezależność kreacji artystycznej i unikała publicystyki.
Jest też malarstwo. Kolorowe, zabawne i w dużej mierze również utrwalające wspomnienia. Artystka od lat z zauważalną czułością maluje „portrety” przedmiotów codziennego użytku, które z tegoż użytku już wychodzą, bo zostały zastąpione przez nowe designerskie naczynia czy sprzęty – funkcjonalne, ergonomiczne i piękne, ale bez duszy… W przeciwieństwie np. do blaszanych emaliowanych imbryków z obrazów Bettiny, do wszystkich jej doniczek, misek, butelek czy lamp, którym przedłuża życie. Artystka używa przy tym niebanalnych zestawień kolorystycznych, co sprawia, że pozornie zwyczajne rzeczy stają się obiektami dużej urody. Przedmioty pospolite zostają nobilitowane do rangi malarskich przedstawień i zyskują nowe życie jako dzieła sztuki. Jest w tej metamorfozie z jednej strony sympatia artystki wobec ich nieco już staroświeckiej formy, a z drugiej – swego rodzaju mrugnięcie okiem do widza. Bettina lubi żartować, chętnie gra formą, bawi się kształtem, kolorem, ale i słowami, które wyszywa na makatkach… A malarstwo kocha. Zaczęła malować w kontrze do artystycznych poczynań swoich rodziców. Malowanie stało się dla niej ucieczką i, co paradoksalne, właśnie przez nie czuła się awangardowa. Znalazła bowiem swoją niszę w świecie sztuki zdominowanym ówcześnie przez działania performatywne, instalacje i fotografię.
Najważniejsza na tej wystawie jest przeszłość i wspomnienia wspomnień, czyli to, co w pamięci Bettiny pozostało po opowieściach jej matki, która opowiadała świetnie i w swoich żywych narracjach znajdowała swoistą autoterapię. Siła przekazu musiała być duża, skoro dla małej wówczas Bettiny historie z przeszłości były tak ważne, że zachowała je w pamięci i co więcej – pielęgnowała je później w dorosłym już życiu. I tak jest do dziś. Z poznańskich lat Marii Pinińskiej nie zachowały się materialne pamiątki. W 1939 roku pociąg przewożący dobytek rodziny został zbombardowany. Opowieści Marii to jedyne, co pozostało po czasie, gdy mieszkała w Poznaniu, a współczesne prace jej córki nie pozwalają tym opowieściom się zatrzeć. Może dlatego trudno się oprzeć wrażeniu, że twórczość Bettiny Bereś opiera się na cichym sprzeciwie wobec przemijania, a przestrzeń jej wystawy stanowi enklawę, w której wspomnienia nabierają materialnych kształtów…
Bogna Błażewicz
Bettina Bereś – (córka rzeźbiarzy i performerów Grupy Krakowskiej: Marii Pinińskiej i Jerzego Beresia) 1978-1981 studia na UJ na Wydziale Historii Sztuki. W latach 1985-89 organizuje i prowadzi wspólnie z M. Tarabułą galerię Zderzak w Krakowie. W 1995 bierze udział w utworzeniu Stowarzyszenia i galerii Otwarta Pracownia. Członek ZPAP. Maluje i wyszywa. Mieszka i pracuje w Krakowie.
wernisaż: 9.02.2018, godz. 18.00
Bettina Bereś
kuratorka: Bogna Błażewicz
oprowadzania kuratorskie: 14.02.2018, godz. 17.00, 17.02.2018, godz. 14.00