- Informacje o wystawie
- WIARA W MALARSTWO – tekst Stanisława Rodzińskiego
- OSTATNI OBRAZ – PIERWSZY KROK – tekst Jacka Waltosia
Informacje o wystawie
Józef Flieger, malarz, którego twórczość związana jest z poznańskim środowiskiem artystycznym, urodził się w Kępnie 13 kwietnia 1922 roku. Jego lata młodzieńcze przypadły na okres okupacji niemieckiej, którą przetrwał, wraz z rodziną, w Poznaniu. Po zakończeniu wojny w 1945 roku podjął studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu i w1951 roku uzyskał dyplom z malarstwa u prof. Wacława Taranczewskiego. Już w 1948 roku podjął pracę w uczelni jako asystent w pracowni prof. Eustachego Wasilkowskiego.
Uprawiał malarstwo olejne, akwarelowe i ścienne, a także, zwłaszcza w ostatnim okresie życia, rysunek. Wywodząc się z nurtu koloryzmu polskiego potrafił zespolić w swej twórczości wierność jego zasadniczym ideałom z poszukiwaniem nowych środków wyrazu, co nie pozwala dziś na jednoznaczne przypisanie jego sztuki do tego nurtu. Malarstwo, rozumiane jako intymny proces poznawania, było jego życiową pasją, a wystawy indywidualne, których zorganizował kilkanaście, stanowiły podsumowanie kolejnych etapów owego procesu, służyły za każdym razem autoanalizie artystycznej w konfrontacji ze światem zewnętrznym. Flieger uczestniczył w polskim życiu artystycznym również poprzez udział w wystawach zbiorowych organizowanych w kraju i za granicą.
Życie Józefa Fliegera przez 40 lat związane było z Państwową Wyższą Szkołą Sztuk Plastycznych, w której od 1965 roku prowadził własną pracownię rysunku na Wydziale Malarstwa Grafiki i Rzeźby, a od 1978 roku był kierownikiem Katedry Rysunku na tymże wydziale.
W 1982 roku nadany mu został tytuł profesora. Praca pedagogiczna była istotnym uzupełnieniem jego pracy twórczej, a kontakt z młodzieżą, którą kierował z wnikliwością i wielkim poczuciem odpowiedzialności, stanowił ważną pożywkę dla jego własnych dociekań.
Józef Flieger zmarł 26 lutego 1989 roku.
WIARA W MALARSTWO – tekst Stanisława Rodzińskiego
W zapiskach Józefa Fliegera znajduję taką notatkę z 15 listopada 1979 r.: Nie ma moich obrazów na wystawie 35-lecia w Muzeum Narodowym. Widocznie uważają, że nic takiego nie zrobiłem. Wszystko to sytuacyjna, tendencyjna gra. Przetrzymam i to. Jak mało ludzi ma oko. Czy dzisiaj jest to w ogóle istotne? Czymże jest malarstwo bez oka? Czy można stworzyć muzykę bez ucha? Za dużo takich z niemocą twórczą, bez oka, ucha… Sztuka jest niewytłumaczalna. Rembrandt – Powrót syna marnotrawnego w Ermitażu. Do Fromentina chce się wracać zawsze. Przecież on pisze okiem. Malarstwo będzie zawsze.
Uważne przeczytanie tych kilku zdań pozwala poznać prawie cały malarski światopogląd Józefa Fliegera, artysty, który obok pięknych obrazów, akwarel i rysunków, pozostawił nam jeszcze niezwykłe świadectwo swych myśli zawarte w krótkich, przejmujących zapiskach.
Nie ma moich obrazów… A więc zwyczajny ludzki żal czy pretensja do organizatorów wystawy. Wystawy jak na owe czasy ważnej. Wystawy organizowanej w Muzeum przecież, a nie w jakimś okazjonalnym czy przypadkowym miejscu. Potem ironia: widocznie uważają, że nic takiego nie zrobiłem. Ale już wyczuwamy, że żal nie jest tak ważny, że obok innych względów, dla malarza jest ważna jego własna świadomość. Nie mająca nic wspólnego z pychą. Chodzi tu o świadomość człowieka, który poznał trud malarza, wie. co warte są jego poszukiwania, zna ich sens, chociaż wie o porażkach i goryczach. Mogą więc sobie uważać, ja wiem swoje, l przychodzi bezlitosna ocena, wyrok: to wszystko sytuacyjna, tendencyjna gra. Jakby potwierdzenie swych racji, zgoda na układ, w którym już właściwie nie chce się uczestniczyć. Ale przecież potem czytamy: Przetrzymam i to. A więc jednak był to cios, wielka przykrość, coś, co mimo wszystkich innych racji boli i doskwiera. Potem już spokojniej próba tłumaczenia sobie, że tak mało w istocie kompetencji tam. gdzie można by się było ich spodziewać.
Sztuka jest niewytłumaczalna. Poezja? Próba wyważania otwartych drzwi? Chyba nie. Może jeszcze jedno usprawiedliwienie układów, jeszcze jedno potwierdzenie swych racji. A potem wspomnienie Rembrandta i stanowcze: Malarstwo będzie zawsze.
Notatki Józefa Fliegera, tak istotnie dopełniające wiedzę o jego sztuce i o nim samym – tę mają jeszcze wagę, że wiele w nich słów o malarskich niepowodzeniach. Właśnie o niepowodzeniach i kłopotach, o tym wszystkim, co podobno utrudnia pracę, ale bez czego być może praca ta byłaby nieznośnie łatwa, może wręcz zbyt gładka. Może właśnie dlatego, kiedy niedawno w mieszkaniu malarza miałem szczęście oglądać obrazy, akwarele, rysunki – wspomniałem to, co napisał. W ten sposób prawdę o Fliegerze i jego prawdę poznałem szerzej i głębiej.
Malarstwo tego artysty jest bowiem nieczęsto dzisiaj spotykanym zapisem nie tylko drogi malarza, nie tylko dojrzewania jego warsztatu i dopełniania się jego wizji. Podobnie jak na kartach notatnika, w malarstwie Fliegera spotykamy intymny pamiętnik człowieka, który w miarę czasu zarzuca wszystkie względy, jakie często kierują artystami. Zmierza ku temu tylko – co dla niego ważne, dla niego istotne, ku temu, co jemu się podoba, co czuje i przeżywa. Nie jest to jednak jakiś egoizm i zapatrzenie w siebie. Józef Flieger uwierzył w malarstwo. To malarstwo, które będzie zawsze. Dlatego nie może kłamać, nie może się wykręcać, nie może udawać. Dlatego takie są jego obrazy. Dlatego tak często zmienia je i przemalowuje, dlatego obraz zaczynany jest inaczej, a realizacja zmienia jego nie tylko zewnętrzny wygląd, zmienia jego powód i malarski, wewnętrzny sens.
Powtarzanie po wielokroć tego samego motywu, powracanie do obrazów dawniejszych – to nie są u Fliegera zabiegi zmierzające do szukania coraz to innych rozwiązań. U tego malarza chodzi cały czas o drążenie, nawet niszczenie, jeżeli ostatecznie dochodziło się do rezultatu dla malarza prawdziwszego. To znaczy takiego, który w systemie wartości, jaki uznał za ważny – był coś wart.
Dlatego tak istotne w dorobku Józefa Fliegera są delikatne rysunki, srebrzyste akwarele, a równocześnie obrazy nieraz równie spokojne jak rytm jego myśli w notatkach – by raptownie zmienić się w decyzji prawie brutalnej. Poprzez obrazy malowane w latach sześćdziesiątych, w których odszukać można jeszcze młodzieńcze przywiązania do rekwizytów, nastrojów i zestawień typowych dla pokolenia polskich kolorystów, ewolucja twórczości Fliegera jest przemianą myślenia o obrazie i przemianą samego malowania, warsztatu, ale i filozofii. Tak jak w historii malarstwa poezję dopełnia myśl, skłębioną biologię materii farby – klasyczna potrzeba porządkowania – tak w malarstwie Józefa Fliegera, w jego wnętrzach z roślinami i żaluzjami – światło i mrok, obserwowane linie łodyg i liście – żyją wśród wytyczonych surowo przestrzeni.
Andrzej Wajda wspomina swoje ostatnie spotkanie ze Zbigniewom Cybulskiem. Doszło do wymiany zdań, nagle Cybulski odchodząc powiedział: …jeszcze do mnie zatęsknisz… Sądzę, że malarstwo Józefa Fliegera to takie malarstwo, a jego postawa – taką postawą malarza i człowieka, że w miarę upływu czasu w pełni zobaczymy jego siłę i znaczenie.
W tumulcie tak zwanego życia artystycznego, w nawale nic nie znaczących stów i nic nie mówiących obrazów – zatęsknimy za Fliegerem, za jego obrazami, jego notatkami, za wartościami, które były dlań tak ważne. O które się zmagał, aż do bólu.
OSTATNI OBRAZ – PIERWSZY KROK – tekst Jacka Waltosia
W pracowni Józefa Fliegera pozostał ostatni, zaczęty w grudniu 1988 roku obraz: na gorącej, czerwonej podmalówce rysowany pędzlem rzut pnączy i listowia. Ulubiony motyw od kilku lat – domowy krzew, kwiat w dzbanku lub gałęzie. Tło jakby przedmiotowe, obojętne, zmieniało się wciąż w trakcie malowania. Ale dlaczego gorący kolor podmalówki, jeśli płótna najczęściej dopełniały się według wąskiej gamy chłodnych i ziemistych, wciąż się nakładających i gaszących się wzajemnie warstw koloru? A jednak Józef Flieger często zaczynał od gorącej podmalówki i na niej rozrysowywał pędzlem bardziej lub mniej skomplikowane formy roślin. Jakby zaczynał od apelu, wezwania do siebie samego o przekroczenie przyzwyczajeń, apelu o jasną, jednoznaczną dyspozycję płótna, które w ten sposób zawrze w sobie, od jednego razu, wszystko – wyznaczone kontrastem rysowanych form na jaskrawym, pobudzającym tle. W końcu, w trakcie najczęściej wieloletniej pracy nad obrazem, całość była sumą wątpliwości, rezygnacji i odkryć o zupełnie innym wyrazie – mroczna, ciężka od farby, złożona nieskończenie materia nadawała prostemu motywowi wyraz trudu i zmagania się przestrzeni i kształtów, wyraz dramatu i złożoności na kanwie kilku zaledwie oswojonych form roślinnych, zamienianych z obrazu na obraz, w jednym obrazie, z rekwizytu w pretekst. Liście filodendrona, uschnięta i poskręcana gałąź, jeden kwiat sterczący w dzbanku. Oto aktorzy dramatu – przestrzeni, przez którą przedziera się światło, rozjaśnia się i tężeje, w przestrzeni malarskiej, która na płótnie obrasta kożuchami i bruzdami farby, by czasem rozbłysnąć w desperackim geście blaskiem czystego tonu. Te obrazy, zwłaszcza z lat ostatnich, ciążyły nieuchronnie w stronę tonacji minorowych – może Józef Flieger, wielbiciel muzyki, zgodziłby się z taką interpretacją. A zaczynał przecież często od gorącej podmalówki i wiele z jego płócien chowa w sobie ten podniecający, odmienny, bo majorowy w tonacji kolor.
Ostatnie płótno, nie skończone… jakie byłoby? To teraz jednak nie jest już ważne. Każde dzieło bowiem ma swoją własną historię. Krótką lub długą, l mimo to, że każde wskazuje na tę samą, wciąż inaczej wcielaną, metodę i poetykę, zawiera w sobie potencjalnie cały dorobek Artysty, jakby w skrócie i wyrywkowo, l pozostaje samo ze swoim wyrazem. Mroczne, materialnie gęste od nawarstwień faktury, aż zmęczone warstwami światła, kształtów i przestrzeni płótna Józefa Fliegera nie przypominają w niczym swych kolorowo organizowanych zaczątków. Ale kto wie, czy nabrałyby swej gęstości i powagi, czy emanowałyby swoim dojrzałym dramatem, gdyby nie zaczynane były z tą dziecięcą wprost radością, tym lekkim gestem i kolorem, który cieszy oko?
Ostatni, zaczęty, obraz ma też swoją własną historię. Nie mówi o długiej pracy, która przetwarza proste wizualne inspiracje w skomplikowaną przestrzeń malarską. Mówi jednak o innej naturze Józefa Fliegera – o Jego zapale, temperamencie, radości życia i osobistym uroku. O ponawianej chęci do pracy mimo coraz słabszego zdrowia. O chęci do pracy zaczynanej w tonacji jasnej – jakby w mozartowskim c-dur, które tym razem nie ulegnie przemianie w swoje zaprzeczenie – w jakieś gęste w fakturze, dramatyczne w złożoności, brahmsowskie c-moll.