czwartek, 25 kwietnia otwarte 12 — 19
Galeria Miejska Arsenał

ul. Szyperska 2/6-8, 61-754 Poznań
T. +48 61 852 95 02
E. arsenal@arsenal.art.pl

Godziny otwarcia:

Poniedziałek: nieczynne
Wtorek – Sobota: 12 — 19
Niedziela: 12 — 16

Jerzy Piotrowicz

Kuszenie Piotrowicza – MACIEJ KOSAKOWSKI

To malarstwo jest tyleż eklektyczne, co oryginalne, diabły z anielskimi skrzydłami, koguty, kruki i latające ryby. Chwilę przedtem wybucha wiosna na płótnie umazanym kolorami, z którego sterczą trąbki faunów. Kusi wyobraźnia i kusi malarstwo. Nowe obrazy Jerzego Piotrowicza.
Szedłem na tę wystawę pełen rozbudzonych oczekiwań, z lekkim dreszczykiem emocji. Piotrowicz malarstwa dawno w Poznaniu nie wystawiał.

To dziwne malowanie. Proste, prawie prymitywne. Wydaje się, że artysta obnaża na płótnie tajemnice swojego warsztatu. Chaotyczne ślady pędzla wydobywają jakieś kształty, kreślą jakieś postaci. Świat na tych obrazach nie udaje rzeczywistości – opowiada anegdoty zasłyszane w wyobraźni.
Piotrowicz to malarz dojrzały, o bogatym artystycznym dorobku. A jednak w nowych pracach ogranicza swój warsztat, rezygnuje z palety, upraszcza kompozycję. Rzecz u dawnych mistrzów nie do pomyślenia.
A mistrzów u Piotrowicza prawdziwa obfitość: Hals, Goya, van Gogh, Picasso. Piotrowicz odwiedza ich” i podpatruje. Zostawia w obrazach ślady wizyt w madryckim Prado i Muzeum Picassa w Paryżu. Tworzy z wyobraźni osobliwe portrety mistrzów – przy pracy w ich własnych pracowniach.
Wystawa w Arsenale” rozpada się jakby na trzy części: Picasso, Goya i… Piotrowicz. Trzy tematyczne wątki -każdy namalowany inaczej.

Tajemnicza kochanka Goi cała w szarościach. Muzykanci prawie geometryczni, namalowani po picassowsku. A diabły, potwory i ptaki kuszące Piotrowicza -jaskrawe w barwach i przesycone ludycznym szaleństwem.

Tak malując artysta naraża się ze strony krytyki na zarzut eklektyzmu – ale wydaje mi się, że nie traktuje go poważnie. Nie boi się. Zadaję więc sobie pytanie, czy przypadkiem nie to jest najbardziej kuszące w pracy artysty: oglądać mistrzów i malować im portrety. Portrety ich malarstwa.
Podsłyszałem na wernisażu, że to, co robi Piotrowicz, to czysta malarska anarchia”, ale za to Jaka piękna”. Pomyślałem, że owa anarchia” bywa pożyteczna i paradoksalnie nie zawsze destrukcyjna. Nie trzeba o niej mówić w cudzysłowie.

Obrazy Piotrowicza czują się w Arsenale” niekoniecznie dobrze. Są bardzo osobiste. Pokazują niemal pierwotną, naiwną oczywistość malowania. Wyeksponowane prawie przypadkowo, powieszone obok siebie w niezbyt prestiżowej galerii – trochę się wstydzą własnej nagości. Może chciałyby wrócić do pracowni, gdzie oglądalibyśmy je inaczej? Może powinniśmy naprawdę odwiedzać artystów, zamiast oczekiwać na spotkanie w niestosownym miejscu?

Obrazy nas zapraszają. Do siebie.

Jest wydarzenie, Jest publiczność

Tym razem było inaczej. Najpierw była wernisażowa wódeczka, potem dopiero otwarta została w Galerii Miejskiej pośmiertna wystawa malarstwa i prac na papierze Jerzego Piotrowicza. Śpieszący do Galerii zatrzymywali się przy usytowanych na zewnątrz budynku stołach, aby wychylić kielicha i pomyśleć przez chwilę o nieobecnym już artyście. Ludzie Starego Rynku też korzystali z okazji. I mieli do tego absolutne prawo. Znali go. Jerzy Piotrowicz upodobał sobie to miejsce. W południa zawsze tu był.

Sale z obrazami pogrążone były w tym momencie w absolutnych ciemnościach. A gdy zapaliło się światło, drzwi do galerii otwarto i wówczas to dopiero ogromne tłumy wtargnęły między obrazy. A głos malarza z jakiegoś nagrania rozległ się po całej galerii. Na otwarcia takich jak ta wystaw przychodzi cały kulturalny Poznań. A wcale nie jest on tak mały, jak na ten temat sadzi się w mediach. Więcej tu było ludzi niż na spotkaniu z jakimś politykiem czy biznesmenem. Tego dnia przed południem kulturalny Poznań żegnał mistrza w jego ostatniej drodze, aby wieczorem spotkać się ponownie przed jego obrazami. Gorączkowo oczekiwany był też album poświęcony malarstwu Jerzego Piotrowicza, najnowsze dzieło Galerii Miejskiej. O 18. go jeszcze nie było, ale gdzieś tak po kwadransie dotarł prosto z drukarni. I Wojciech Makowiecki mógł go wręczyć władzom miasta, sponsorom i przyjaciołom galerii.

Na otwarciu pośmiertnej wystawy malarstwa Jana Lebensteina w Zamku też było tłumnie. Ale nie aż tak jak w Arsenale, no bo artysta nie z Poznania, a z Paryża. Prace Lebensteina pokazane zostały w Poznaniu w trzech miejscach równocześnie.

Najwięcej, bo aż 55 znalazło się za sprawą Instytutu Polskiego w Paryżu w Galerii Profil, po kilka lub kilkanaście w Muzeum Narodowym i w Galerii r Mariusza Rosiaka. Z obecności Lebensteina w Zamku najbardziej dumny był Marek Raczak. Po niedawnej wystawie Dalego, to druga tak ważna wystawa, a za tydzień ma być kolejna, pierwsza polska odsłona World Press Photo. Zamek staje się w ten sposób dobrym adresem dla sztuki. Stawia na duże nazwiska, głośne
wystawy. I jest to na pewno jakiś sposób na zainteresowanie Poznania Zamkiem. Warto przy okazji zwrócić uwagę na dobrą ekspozycję tej wystawy w Galerii Profil, w innych salach, może poza Wielką, w Zamku nie sprawdzają się w sensie ekspozycyjnym żadne wystawy. Ale Zamek powoli, bo powoli traci piętno biednego i zaniedbanego Pałacu Kultury. A takie wystawy jak ta najlepiej służą poprawie jego renomy.

Zawsze mnie można spotkać
JERZY PIOTROWICZ (1943-1999)

Pracował codziennie. Wstawał, pracował, w południe wychodził na poznański Stary Rynek, gdzie wszyscy go mogli spotkać. Wychodził, bo chciał spotkać ludzi. Tych wszystkich, którzy teraz o nim mówią i do których teraz dopiero dociera, jak ważne to były spotkania.
Wczoraj odbył się w Poznaniu pogrzeb Jerzego Piotrowicza. Zmarł v nocy z piątku na sobotę, 30 października. Wczoraj też otwarto w Galerii Miejskiej Arsenał” dużą, przygotowywana jeszcze za życia artysty wystawę jego prac. Specjalnie dla Gazety” wspominają Zmarłego jego poznańscy znajomi i przyjaciele.

Miłość i nienawiść

Poznałem go jeszcze v latach 70. Wychodził z Bazaru, był pijany, stanął przed automatem telefonicznym, chciał zadzwonić do jakiejś kobiety, ale nie był w stanie trafić w tarczę telefonu. Poprosił. żebym mu wykręcił numer. Pomogłem mu, a potem wsadziłem go do taksówki. Spotykaliśmy się coraz częściej. rozmawialiśmy… Trudno mi powiedzieć, w co się przerodziła ta znajomość. W przyjaźni z nim zawsze było pod górkę. Ostatnio mnie nie lubił.

To jego nielubienie… Jeśli popadał z kimś w konflikt, to obie strony bardzo się starały, żeby mijając się na ulicy nawet na siebie nie spojrzeć, okazać najwyższą obojętność. Ale tak naprawdę to był stan najwyższej nieobojętności.

On miał u mnie w domu kapcie, często tu bywał, lubił zjeść obiad i ciastko, zasnąć przy dzienniku telewizyjnym. Może mu brakowało normalnego domu. Kiedy się urodził Janek, przychodził, żeby go wykąpać, czytał mu albo rysował baśniowe postacie. Był jego ojcem chrzestnym. Ostatnio dzwonił już tylko do Janka, pytał, jak mu idzie w szkole…
Nienawidził Poznania, ale w jego przypadku granica między miłością i nienawiścią była bardzo płynna, może wcale jej nie było. Codziennie można go było spotkać w mieście: robił obchód. Szedł Pod Anioła” na sok albo na kawę, często stał też na narożniku ul. Wrocławskiej i Starego Rynku, kontrolował sytuację, rozmawiał z ludźmi, wściekał się na nich. Mam wrażenie, że on ładował się tymi spacerami, podnosił sobie adrenalinę. Około godz. 13, wracał do pracowni, żeby malować.
Nie wiem, co on naprawdę myślał, ale wiem, jaki był. To, co człowiek mówi głośno, wynika często z obchodzenia wkoło tego, co go naprawdę boli. A on miał obolałe miejsca. Był samotny. Jak się do niego zadzwoniło, nie można było skończyć rozmowy, wymyślał coraz to nowe tematy w nieskończoność… Picie. Tak naprawdę to były przedłużane okresy niepicia. Potem to pękało. O piciu innych mówił bardzo krytycznie i wprost: że to niszczy, że to koniec. O swoim piciu nie mówił.

Najbardziej niezwykłe zdarzenie to był jego pierwszy powrót z podróży do muzeów Hiszpanii. Przyszedł do mnie prosto z dworca. Stanął przed moją szafą i opowiadał… Na tej szafie wyświetlały się jak na ekranie wszystkie obrazy. które tam widział. Ta podróż to był dla niego przełom.
Mnóstwo czytał. Wbrew wszelkim pozorom był wielkim erudytą: wiedział kto, z czego, kiedy i jak mieszał kolory, znał wszystkie plotki z dwudziestolecia międzywojennego.. Tak jak się wadził z nami, wadził się też z całą historią kultury.

Nie umiem o nim opowiadać. Taki był, taki nie był… To bez sensu.
Byliśmy wczoraj z Rysiem Książykiem w pracowni Piotrowicza, za biurku leżały papiery. Rysiu pochylił się nad nimi i bardzo delikatnie ich dotknął. Z taką delikatnością o nim piszcie.

MARCIN KĘRZYCKI aktor Teatru Ósmego Dnia

Ogromna naturalność

W roku 1980 zacząłem pracować w Arsenale i już w pierwszy m dniu zobaczyłem w magazynie obraz Piotrowicza. To był szok – tak inne to było malarstwo od tego, które znałem. Po kilku dniach ktoś mi go wskazał siedzącego przy kawie w Klubie Artystów Plastyków, dzisiejszej Kresowej. A ty co tak patrzysz, mały?” – spytał. Wkrótce pracowaliśmy razem, bo galeria przygotowywała na piętrze wystawę Brzozowski i przyjaciele”, na parterze prac Piotrowicza. Ale wybuchł stan wojenny, wystawę zamknięto, a Jurek wziął ode mnie adres i telefon na wypadek, gdy by musiał się ukrywać. I tak zaczęta się ta nasza przyjaźń na dobre i złe. Moja rola przy nim zawsze była rolą człowieka oddanego i wiernego, wierzącego bez cienia wątpliwości w wielki talent i geniusz Jurka.
Pracował do bólu. codziennie. Wstawał, pracował, w południe wychodził na Stary Rynek, gdzie wszyscy go mogli spotkać. Dlaczego wychodził? Chciał spotkać ludzi. Tych wszystkich, którzy teraz o nim mówią i do których teraz dopiero dociera, jak ważne to były zetknięcia, chwile rozmowy.
Spotykaliśmy się najczęściej w niedzielę w jego pracowni na 16. piętrze wieżowca na os. Piastowskim. Kiedy przychodziłem, zawsze były przygotowane próbne blachy lub blachy gotowe do druku. Miał starą, ciężko chodzącą prasę, na której odbijaliśmy grafiki. Pracował cyklicznie – nie tylko w tym sensie, że podejmował duże cykle, ale że temat obrazu najpierw przejawiał się w rysunku lub gwaszu, potem w grafice, na koniec w malarstwie. Wiele lat minęło, nim po raz pierwszy zobaczyłem, jak maluje. Aż wbiło mnie w fotel. On atakował płótno, tańczył” przed nim. Obraz drgał cały od uderzeń pędzla. Jurek mówił: Obraz powstaje na palecie” – wyciskał na nią farby, mieszał i ten kolor, o który mu chodziło, przenosił uderzeniami na płótno. Najbardziej cenił obrazy, jak je nazywał, myknięte” – te, w których jego gest i myśl były jednym.

Umarł, kiedy był w okresie kończenia cyklu obrazów podejmujących tematy biblijne – wrócił pomysłem do Ukrzyżowań”. zrobił kilka szkiców ołówkiem. Miał duże plany. Rozpoczął cykl Jeźdźcy Apokalipsy” – namalował dwa obrazy. Wczytywał się w Fausta” Goethego – twierdził, że byłby to ostatni cykl obrazów, jaki chciałby zrobić. Tak powiedział: ostatni. Oczywiście, przy jego wyobraźni po drodze doszłyby jeszcze inne rzeczy, pomysły. Przyszły rok miał obfitować w duże wystaw y Jurka w kraju. Mówił żartując, że teraz może już tylko siać się bogaty i popularny.
W Jurku była ogromna naturalność – nie było w nim żadnych fałszywych gestów. Wielokrotnie czułem jego razy, bo był człowiekiem gwałtownym. wobec ludzi agresywnym. To wielki paradoks, bo w jego malarstwie jest dobro tematy oparte na biblijnych opowiadaniach – choć może wyrażone w sposób pokrętny. To jego kąsanie też było w imię czegoś lepszego… Im na kimś bardziej zależy, tym jesteśmy dokuczliwsi i to było chyba to. Był człowiekiem tak życiowo silnym, że nie znosił słabości, rozmiękczenia wobec życia. Z drugiej strony był bardzo wyczulony na ludzką krzywdę, reagował na nią wzburzeniem.
Nie wyobrażam sobie Piotrowicza starego. Nie widziałem jego starzenia się, choć starzał się. Jego bunt wobec świata był wiecznie młodzieńczy.

RYSZARD KSIĄŻYK
Pracownik Teatru Polskiego

Artysta w muzeum

Jerzy Piotrowicz był artystą dość rzadkim we współczesnej sztuce – artystą w muzeum. ONO stanowiło zasadniczy obszar jego edukacji i pracy. Od lat jeździł w podróże do europejskich muzeów, przywożąc dużo wrażeń i wiedzę, które spożytkowywał w twórczości. To naprawdę rzadka dziś postawa – artysty zapatrzonego w przeszłość, ale nie konserwatywnego, nie naśladującego, lecz korzystającego z niej, by tworzyć wspaniałe malarstwo.

Piotrowicz widział swoje prace w muzeum – czuł przed nim jakiś respekt. Nie tylko uczył się tu malarstwa, ale także wiedział, że muzeum jest autorytetem, który określa wartość artystyczną obrazów.
Poznańskie Muzeum Narodowe ma w swoich zbiorach ponad 30 jego płócien. Kiedy w nim pracowałem, chciałem zrobić dużą wystawę Jerzemu, bo na nią zasłużył. Ale udało mi się pokazać tylko kilkanaście jego prac podczas jednej z wystaw prezentujących fragment stałej kolekcji muzeum. Piotrowicz przyszedł, ale nie w szedł na salę. Chodź, zobaczysz, jak wiszą” – mówię. Nie chciał, chyba bał się zobaczyć swoje obrazy na tej dużej, białej ścianie. Wiedział, że wielkie przestrzenie nieubłaganie odsłaniają prawdziwe wartości malarstwa. Słabe prace czegoś takiego nie wytrzymują. Jego obrazy jednak dobrze się prezentowały, a ta przestrzeń eksponowała ich wartość. Odszedłem, ale spostrzegłem, że kątem oka spogląda przez otwarte drzwi w głąb sali, sprawdza… To było sympatyczne i urocze.
Jerzy był wspaniałym malarzem, jednym z lepszych, których obrazy widziałem. Wyraźny outsider – nie zdobył wysokiej pozycji w świecie artystycznym. To pozwalało mu utrzymać dystans i bez kompromisowość wobec siebie, ale z drogiej strony trochę mu doskwierało. Był znany w Poznaniu i w śród koneserów – podczas gdy zasługiwał, by być wśród pierwszych nazwisk polskiej kultury artystycznej. Wiele powodów złożyło się na to, że tak się nie stało: miał trudny charakter, unikał zgiełku, nie prowadza żadnych taktyk, które pomogłyby mu wypromować własne obrazy…
Żal, że Jerzy nie doczekał otwarcia wystawy w Arsenale. Bardzo na nią czekał, cieszył się. Nie jest to tak duża wystawa, jak myślałem. Ta galeria jest dla niego za mała. Wierzę jednak, że nasze Muzeum Narodowe zorganizuje jeszcze Piotrowiczowi dużą, retrospektywną wystawę jego prac.

PIOTR PlOTROWSKI
historyk sztuki na UAM

PÓŁ NA PÓŁ

Jerzy Piotrowicz wybrał mnie, bym aranżował wystawę jego prac w Arsenale. Nie przypuszczałem, że będę to robił w obliczu jego śmierci… Już nie boję się sądu Jurka – a był ostrym sędzią – teraz boję się sądu jego pamięci. Jerzy dał na tę wystawę bardzo dużo
prac, znacznie więcej, aniżeli może zaprezentować galeria.
Jurek był człowiekiem trudnym. Bardzo surowo oceniał ludzi – ale i wobec siebie był mocno autokrytyczny. Był człowiekiem namiętnym, prowokacyjnym – ale swojej agresji słownej, może poza okresem młodości, nie przenosił na bijatykę. Jeśli przychodził do domu zamożnych przyjaciół czy znajomych, umiał im powiedzieć: Po co wam ta honda, te kafelki, do grobu tego nie zabierzecie”. Potrafił brutalnie i tendencyjnie mówić o kolegach, profesorach ASP – ale mówił nam to prosto w nos. Dlatego pół miasta – tego środowiska, w którym żył – było przeciw niemu, pół za nim. Jak inni doświadczałem jego wspaniałomyślności, ale i niełaski. Kąsał” innych po to może, żeby czuć życie. Miał ogromną potrzebę serdeczności – ale łatwiej go było kochać, niż być jego przyjacielem. Można było mu pomóc w jego planach artystycznych, ale trudno mu było pomóc w organizacji jego własnego życia.
Chodził na wszystkie końcoworoczne wystawy studentów ASP. Przeważnie komentował: I co z tego będzie?” -co z tego, że studenci robią świetne prace, skoro później nie są wierni sztuce. Janusz Marciniak mówił, że do jego pracowni powinno się prowadzić studentów i pokazywać im, w jak skromnych warunkach można tworzyć sztukę.

Do Poznania przyjechał na studia i został. Wybrzydzał na to miasto, ale wracał do niego, bo wiedział, że wszędzie jest tak samo. Kiedy wyjeżdżał, pisał, że nie ma do kogo tu wracać – będąc tu, mówił, że nie ma do kogo wyjeżdżać. Kiedy Ryszard Krynicki wyprowadzał się do Krakowa, ponoć – według relacji samego Jurka – miał mu powiedzieć: Skrzynecki już nie żyje, a mnie jeszcze można spotkać na Rynku w Poznaniu”.

JAROSŁAW MASZEWSKI plastyk, prof. ASP w Poznaniu

Zawsze był

W drodze jest moja kartka do niego. Napisałem ją w sobotę rano, bo w nocy obudził mnie jakiś niepokój. Pod koniec listopada planowaliśmy wspólną podróż do Włoch, planowaliśmy pracę nad nowym spektaklem. Wiadomość o jego śmierci przyszła razem z zaproszeniem na wystawę w Arsenale.
To był trudny człowiek: arogancki i agresywny. W słowach. W tym, co robił, umiał być niezwykle lojalny i oddany, jeśli się naprawdę w coś zaangażował.
Żył, jak chciał. Niezależnie: żadnych zamówień, żadnych etatów, żadnych kompromisów. Pracował jak rzemieślnik sztuki i był dumny, że żyje tylko ze sprzedaży obrazów. Anarchistyczna manifestacja była czymś szczególnie ważnym- także w kontaktach z nim. Zapłacił za to samotnością. Zapłacił śmiercią.
Miał pretensje do przyjaciół, że odchodzą. Po co ty wyjeżdżasz do tych Włoch? – mówił do mnie, choć wcześniej sam mnie do wyjazdu namawiał.

– Po co Krynicki jedzie do Krakowa?- pytał. Najgorzej mówił o zmarłych przyjaciołach. Brzozowskiemu nigdy nie wybaczył, że umarł.

Nie mogę się pozbierać z tą świadomością, że go nie spotkam na Starym Rynku, że go nie będzie w domu, gdy zadzwonię. Zawsze był.

LECH RACZAK
reżyser

Jerzy Piotrowicz – urodził się w 1943 r. w Przedświcie na Mazowszu, lata młodzieńcze spędził pod Jelenią Górą. Pod koniec lat 60. rozpoczął studia na PWSSP w Poznaniu – skończył je w 1972 r.

archiwum

Pływanie o zmierzchu
Aga Nowacka, Zofia Tomczyk
17.11.2023–14.01.2024
wernisaż: 17.11.2023, g. 18.00
Nieprzemijające wyzwolenie / постоянное освобождение
Kirill Diomchev (NEVIDIVISM)
1-17.12.2023
wernisaż: 1.12.2023, g. 18.00
Koszmary Dziesiątki
22.09 – 5.11.2023
wernisaż: 22.09.2023, g. 18.00
Bieguny
Dialogi młodych: INNY – edycja 7.
23.06 – 3.09.2023
wernisaż: 23.06.2023, g. 18.00
Niemy świadek historii
16.06 – 3.09.2023
wernisaż: 16.06.2023, g. 18.00
Anatomia polityczna / Політична анатомія
Vlada Ralko, Volodymyr Budnikov
6-11.06.2023
wernisaż: 6.06.2023, g. 18.00
XIII Biennale Grafiki
ERROR
21.04 – 4.06.2026
wernisaż: 21.04.2023, g. 18.00 Galeria na Dziedzińcu, Stary Browar
Z miasta Żelaza i Betonu
З міста Залізобетону / Из города Железобетона
17.03 – 16.04.2023
wernisaż: 17.03.2023, g. 18.00