Patryk Skupniewikz … docieka każdym obrazem sensu malarstwa
Czas malarstwa chyba minął. Komu potrzebna jest pełnia. Kto potrzebuje tego wszystkiego -koloru, przestrzeni, światła, kształtu? Kto ma czas przyglądać się i analizować złudzenia? Przecież najwyraźniej wystarczą sugestie. Nie ma potrzeby konkurować z Dawidem Kilka niezbyt wypieszczonych sugestii powinno starczyć na produkt zwany nowoczesnym dziełem sztuki. Jeśli będzie ich naprawdę aż kilka to należy do obrazów dołączyć trójkącik z Q, a gdyby takiemu malarzowi udała się taka sztuka parę razy pod rząd, to chyba się należy ISO. Niestety, rzemieślnicza i indywidualistyczna natura procesu produkcyjnego sprawia, że wydajność zwiększyć można tylko poprzez obniżenie jakości, lub sprzedaż produktu, który w normalnych warunkach zostałby odrzucony. Nielicznym udaje się jeszcze zachować możliwie średnią równowagę i dyscyplinę jakości wypuszczanych dzieł.
Niektórzy zaś wybierają drogę błędnej wyprawy. Taki jest Norbertt. Nie wkłada co prawda miednicy na głowę ani zardzewiałego żelastwa ku uciesze różnych Cervantesów. Zaszyty w podpoznańskiej pracowni docieka każdym obrazem sensu malarstwa. Z każdym płótnem toczy mozolny bój, nim doprowadzi je do stanu obrazu”. Płótno nigdy się łatwo nie poddaje. Najczęściej jest podstępne, kusi atrakcyjnymi rozwiązaniami, definitywnymi zakończeniami tylko po to, by użyty środek szkodził bądź fragmentowi, bądź całości. Zachwiana kompozycja wymaga natychmiastowego podparcia, jednak element podpierający dalej sam dysonuje, walka trwa. Bez pośpiechu, bez rozpaczliwych wrzasków, bez bitewnego zgiełku. Mecz szachowy. Farby same schną, ruch ma płótno. Farby sobie wyschły, ruch ma Norbertt. l tak miesiącami. Zazwyczaj walka toczy się z kilkoma wrogami naraz. Być może, ze względów technicznych -kładzione pędzlem farby potrzebują czasu na wyschnięcie, być może z psychologicznych -obserwowanie kilku przeciwników nie pozwala na zaślepienie. Zdarza się zatem, że obrazy uznawane przez profana za gotowe, okazują się skończonymi dopiero po kilku miesiącach. l tak dzień po dniu Don Norbertto toczy swoje batalie z niewidzialnymi olbrzymami, którzy dla grubego oka zdają się jeno płótnem rozpiętym na blejtramie. l nie starcza mu, że olbrzym schował się trochę głębiej w obraz i nie tak łatwo go dostrzec. Pojedynek musi się skończyć całkowitym zwycięstwem, takie są reguły Zakonu Błędnych Malarzy z Soboty.
Można też w Norberttowej wierności malarskiej tradycji dostrzec coś Hiobowego. Oto Zły Duch doświadcza go utratą popularności, wysyła na wygnanie, etc. Malarz pozostaje wierny wyznawanym wartościom. Po prostu nie ma wyjścia. Biedny, biblijny Hiob dysponował wolną wolą, natomiast malarstwo w życiu Norbertta to Fatum. Pojawiło się bez wyraźnej przyczyny, a raczej wbrew wszelkim przyczynom, skrupulatnie odciągając go od kariery boksera, marynarza, naukowca i każdej innej w międzyczasie. Trudno tylko dociec, czy to Opatrzność czuwała nad nim pozwalając uniknąć przyziemnych pokus Arymana, czy też raczej Demon Sztuki brutalnie porozbijał wszystkie propozycje Anioła Stróża. Faktem pozostaje, że z punktu widzenia judeochrześcijańskiego, obrazy Norbertta mogą być odbierane jako nieco satanistyczne, dokładniej Lucyferyczne. Wystarczająco wiele w nich różnorodnego światła by nazwać je Lucyferami. Dostrzec w nich duchowość TOTALNĄ, ignorującą kształt, osobę i Stworzenie. Poszukującą desperacko tego, co nie zostało dane z uporem, wyciągającą ramię po pozostałe na Rajskim Drzewie owoce. Norbertt zawierza ponadzmysłowemu i tylko ponadzmysłowemu. Odrzuca Świat z jego materią, formą, obowiązkiem, prawami, przeżywa Poza – Świat. Sama technika jego umyka materialności. Warstwa farby jest tak cienka, że można dojrzeć sploty płótna. Jak mówi szewskie przysłowie: klej dobrze trzyma gdy go ni ma”; z farbą sytuacja staje się zgoła odwrotna. Gdy jej nie widać, wypuszcza obraz z objęć materii w stan eterycznej wizji, w stan Obrazu. Również forma, odwołująca się w sposób odległy od kształtów Świata, przekształcająca je, napełniająca niewyobrażalnymi, nie matematycznymi przestrzeniami, nadnaturalnymi światłami, kolorami zadaje się wyprowadzać odbiorcę gdzieś w płaszczyznę postrzegania szalonego neoplatonika. Roztargnionego neoplatończyka (?). Albo raczej opętanego manią mnożenia ponadświatowych Eonów gnostyka. A może nawet w manichejskie, podszyte lękiem obrzydzenie materią? Lub obraz spekulacji indyjskich? Wszak poza nadaniem symbolicznych przybliżeń własnym pojęciom. Wschód nie śmiał (bądź nie umiał) ich ilustrować w sposób dosłowny grecki. A Norbertt? Może raczej ukazuje wspaniałości krain-labiryntów, niby-rajów zagrażających mistykom w ich właściwym rozwoju, kuszących po drodze światłami, klejnotami, niesamowitościami? A może to całkiem zwykła” gotycka gra światła, wieloprzestrzenny witraż na płótnie uwolniony od kaprysów Ra. Spełnienie estetyki Świętego Dionizego Aeropagity i Opata Sugera? Może Norbertt jest po prostu jednym z ostatnich potomków rodu i zarazem nielicznych dziedziców Apellesa i braci Van Eyck’ów? Dotyczą go wówczas pewne poważne obciążenia genetyczne. Albo karmiczne. Ostateczne rozstrzygnięcie nie może być łatwe i zawsze opatrzone pozostanie piętnem subiektywizmu. Jednak to, co bezdyskusyjne, to pozaświatowe piękno jego obrazów, narcystycznych, pysznie przekonanych, że obejdą się nawet bez odbiorcy, iskrzących się wewnętrznymi energiami, a jednak przyglądających się bytowi z zimnym spokojem Nadczłowieka. Najciekawsze jest, że każdy rodzaj światła wydobywa z nich inne cechy. Są obrazami, które żyją nawet w półmroku, przy świecach lub przy księżycowej pełni. Stają się wówczas masywniejsze, miast szaleństwa połysków, pojawiają się niesamowite poświaty, zorze, a zachęcające do lotu przestrzenie przeradzają się w niebezpieczne studnie. Portret biednego Doriana nie mógł być aż taki.
Arsenał Norberta Skupniewicza
Sztuka niewielu artystów z Poznania pokazana została tak dogłębnie i szeroko, jak się to stało w przypadku Norberta Skupniewicza. Całą powierzchnie ekspozycyjną Galerii Miejskiej Arsenał zajęły bowiem jego obrazy i. Rysunki, a na dodatek znalazły się tutaj także fragmenty jego kolekcji sztuki Wschodu. Norbert Skupniewicz jest artystą totalnym. Maluje, pisze; wiersze, kolekcjonuje, jest przy tym profesorem, prowadzi od lat pracownie malarstwa w Akademii Sztuk Pięknych.
Ale przede wszystkim jest malarzem. Jego retrospektywną wystawę malarstwa otwierają obrazy z lat jeszcze studenckich. I trzeba przyznać, ze debiut miał on efektowny, a większość jego wczesnych prac z powodzeniem wytrzymała próbę czasu. Największe wrażenie robią jednak wielkoformatowe płótna z lat 70. takie jak Początek świata”, „'.Kazanie Św. Antoniego do zwierząt” czy Organy”, w których tak świetnie z ciemnego tła płótna wynurzają się rozświetlone czystym i jakże intensywnym kolorem przedmioty. Po latach nowej figuracji malarstwo Skupniewicza przechodzi swego rodzaju rnetamorfozę Kolor pozostaje właściwie ten sam, ale w strukturze obrazu coraz bardziej widoczne ,stają się wpływy i zauroczenia sztuką przedwojennych formistów i futurystów. Warto też zwrócić uwagę na autonomiczne wobec malarstwa i intrygującej swą formą rysunki.
OLGIERD BLAŻEWICŹ