Informacje o wystawie
Wojciech Łazarczyk, ur. 1965, studiował w PWSSP w Poznaniu, uzyskując dyplom w 1991 a następnie zostając na uczelni w charakterze asystenta. Uznawany przez krytykę za jednego z najciekawszych i najzdolniejszych twórców młodego pokolenia. W Arsenale pokazał kilkanaście obrazów z ostatniego roku.
Tekst Mariusza Rosiaka
Właściwie tradycja swobodnej, z rozmachem uprawianej abstrakcji w malarstwie polskim nie miała zbyt wielu wyznawców. Droga polskiej sztuki abstrakcyjnej prowadziła raczej od rzeczywistości do obrazu i polegała bardziej na abstrahowaniu, a więc zacieraniu związków z realnością na rzecz wydobycia realności samego obrazu – płaszczyzny pokryte; liniami i plamami barwnymi w mniej lub bardziej zdyscyplinowanym porządku. Nieco inaczej może wyglądało to w przypadku abstrakcji zimnej, a potem abstrakcji typu informel, lecz te dokonania nie wynikały z linii rozwojowej polskiego malarstwa, były przeszczepem problematyki, w kręgu której obracała się międzynarodowa awangarda.
W tym sensie malarstwo Wojtka Łazarczyka – młodego poznańskiego artysty urodzonego w 1965 roku, który zrobił dyplom w poznańskiej PWSSP u Jerzego Kałuckiego i Izabelli Gustowskiej w 1990 roku – od początku podąża drogą osobną, własną, wywiedzioną z intuicji, potrzeby rozmachu i głodu odnalezienia czystego malarstwa. Tych jakości, jakie pokolenie lat 80. zagubiło w kokietowaniu rzeczywistości społecznej. Jakkolwiek malarstwo Łazarczyka rozwija się nie bez paraleli z malarstwem mistrzów współczesności, na dokonania których pozostaję czuły i otwarty. Nie bez znaczenia pozostał też wpływ konceptualizmu na tę twórczość, przede wszystkim poprzez postulat odciążenia dzieła sztuki od coraz bardziej przytłaczającej go przedmiotowości na rzecz wydobycia idei obrazu, a więc dotarcia do kwestii zasadniczych dla jego ontologii. Ja nie pytam, ja wątpię – mówi Łazarczyk o swoim malarstwie i to wyznanie wyznacza bodaj najbardziej podstawowy sens jego twórczości…
Przede wszystkim jednak Wojtek Łazarczyk udowadnia swoimi płótnami. że w samym akcie malowania tkwią wciąż tak ogromne pokłady emocji, że wystarczy tylko do nich dotrzeć, ujawnić je z temperamentem rasowego malarza – wyznawcy płótna, farby i formy. To, co naturalne, odnaleźć w rzetelności malarskiego warsztatu, co potwierdza pewną skądinąd zawoalowaną w malarstwie ostatniej dekady prawdę, że burzenie i łamanie zasad, na jakich opiera się sztuka malarska, ma sens tylko wtedy, kiedy otwiera pole uzyskiwaniu nowych jakości.
To jednak, co uderza może najbardziej w tym malarstwie, to jego programowa abstrakcyjność – zawierzenie własnej intuicji i fantazji, wyprowadzenie każdego obrazu z wyobraźni, z pewnej wizji integralnej, bo podlegającej prawom formy, faktury i koloru zarazem. Odnalezionej w jakimś błysku oka, powidoku czy fantazmu. Choć element kalkulacji, dojrzewania formy w kolejnych stadiach pracy nad obrazem zdaje się mieć w tym malarstwie swoje istotne znaczenie. Nawet bowiem, jeśli forma przeistacza się w realność liścia czy sylwety człowieka, to jest to pewien punkt dojścia, pewna ciągłość wynikania jednej formy z drugiej. Tak jak góra wynika czy wyłania się z morza, a sen ze zmęczenia. Logika wewnętrzna tego malarstwa jest w tym sensie logiką formy, która nie rozrasta się, nie pęcznieje w każdym kolejnym obrazie, lecz zmierza w kierunku znaku. Jest coraz bardziej zwarta i elementarna, niemal ascetyczna, i szalenie zdyscyplinowana w tym swoim wyrafinowanym ascetyzmie.
Na ogół Łazarczyk zakłada kolor płaszczyznowo, operuje rytmicznymi pociągnięciami pędzla, które wyznaczają swoisty rytm faktur o zdecydowanie określonym kierunku: z góry na dół, z dołu ku górze, z prawej ku lewej, z lewej ku prawej, prawie nigdy diagonalnie. Z tych żywych, poruszonych płaszczyzn wyłaniają się formy elementarne, nierzadko nacechowane organicznie i archetypicznie. Może to być forma stożka albo walca, niekiedy trójkąta, choć najczęściej Łazarczyk podąża za formą tuku, sklepienia, oka bądź elipsy. Urzeka go łagodność formy, jej monumentalizm i kameralność zarazem, w jej kształtowaniu odzywa się czysty, malarski liryzm – niewinność chłopca, który w stawaniu się artystą odnalazł sensy najpierwsze i najważniejsze. To jednocześnie malarstwo niebywale inteligentne, o kierunku ewolucji, którego nie przesądza żaden dogmat ani żadna konieczność. Poza koniecznością malowania.