Informacje o wystawie
Paweł Jocz, ur. 1943 w Szumsku koło Wilna, ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie w 1970. Od początku l. 70. mieszka i tworzy w Paryżu. Zajmuje się przede wszystkim rzeźbą i rysunkiem, a także, w mniejszym stopniu, malarstwem. Jego zainteresowania skupiają się wokół twarzy i torsu człowieka. Tę problematykę zaprezentował na wystawie w Arsenale wystawiając 30 rysunków i 20 rzeźb. Wystawa ta jest zarazem pierwszą dużą prezentacją artysty w Polsce. Dotychczas uczestniczył w ponad 50 wystawach zbiorowych, m.in. regularnie prezentując swoje prace na Salon de Mai w Musee dArt Moderne i Grand Palais w Paryżu. Współpracuje również z pismami artystycznymi, m.in. Plages w Paryżu oraz Echanges w Luksemburgu.
Człowiek według Jocza
autor: Mariusz Rosiak
Paweł Jocz urodził się rzeźbiarzem. To nie podlega dla mnie dyskusji. Świat od początku jawił mu się w trzech wymiarach, bardziej może nawet przez dotyk niż spojrzenie – był namacalny, miał materię, temperaturę, kształt. Dopiero, kiedy zaczął rysować, okazało się, że może obejść się bez trzeciego wymiaru. Ale te subtelne i szalenie emocjonalne rysunki zdradzają mimo wszystko – mimo swojej urody i siły – temperament rasowego rzeźbiarza.
Cała rzeźbiarska twórczość Jocza kręci się wokół portretu: tors, popiersie, głowa, rzadziej pełna postać. Materią, w której najlepiej się czuje i w której najpełniej realizuje się jego temperament, jest beton i brąz. Z punktu widzenia rzeźbiarskiego zadanie, jakie stawia sobie Jocz, jest – wydawałoby się – stosunkowo proste: przelać w surową i ciężką materię całą swoją czułość, radość i gniew. Zakląć raz na zawsze najskrytsze swoje przeczucia i obsesje. Znaleźć dla nich kształt, nadać im formę, wzburzyć powierzchnie, by – mówiąc słowami Józefa Czapskiego, który zawsze był bliski Joczowi i którego wielokrotnie odwiedzał w Maison-Laffitte rzeźbiarsko wyrazić ból i grozę życia. Zwracam uwagę na powierzchnie rzeźb Jocza – napięte, wrażliwe, pulsujące jakimś wewnętrznym życiem. Tak jakby były w stanie nieustannego wrzenia, jakby nigdy nie stygły, nie krzepły…
W tych uczłowieczonych – dosłownie i w przenośni – formach odciska się dramatyzm i patos ludzkiej egzystencji. Tak jakby w człowieku – w jego oczach, grymasie na twarzy, geście, skurczu mięśnia – przeglądał się, a może odciskał, cały kosmos. Człowiek – zdaje się mówić Jocz – to brzmi dumnie, ale i wieloznacznie. Jego portrety – na ogół noszące indywidualne rysy osób żyjących i nieżyjących, bardzo często kompozytorów – wyrażają w tym sensie skargę i skruchę, radość i rozpacz, uniesienie i zwątpienie. Będąc pełne życia – same stają się życiem. Wyrażają zatem to wszystko, co staje się udziałem człowieka w życiu prawdziwym, pozbawionym sztuczności i pychy, maniery i kłamstwa. Szalona, niekiedy niemal konwulsyjna ekspresyjność jego rzeźb najczęściej budowana jest w oparciu o elementy groteski i deformacji – wyraża prymat ducha nad naturą. Rodowód tej ekspresji jest typu Daumierowskiego i Baconowskiego…
Gdybym miał jakoś uogólnić te pobieżne refleksje i uwagi, powiedziałbym, że twórczość Jocza jest kolejnym w sztuce współczesnej wyznaniem, iż nie ma nic trwalszego na tym bożym i bezbożnym zarazem świecie ponad tęsknotę za trwałością, i za transcendencją. Tę tęsknotę Jocz wyraża poprzez swoje rzeźby po mistrzowsku.