Janusz A. Bałdyga, urodzony pod znakiem Lwa w Bydgoszczy.
Po ukończeniu Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Bydgoszczy, zostaje studentem Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie – wydział malarstwa. Studia kończy dyplomem w 1973 roku. Powraca do rodzinnego miasta, gdzie mieszka i tworzy do dziś.
Uprawia malarstwo sztalugowe, zajmuje się również poezją.
Dariusz T. Lebioda – tekst
Malarstwo Janusza A. Bałdygi przesączone jest na wskroś poezją. Jego poszczególne obrazy maja swoją niepowtarzalną aurę, klimat, oddech. Wszystko w tych światach zdaje się być podporządkowane prawom i estetyce wyrafinowanej wyobraźni. Wszystko ma wymiar cudownej wizji, gdzie kontrasty i gry światłocieni uwydatnione są do granic prawdopodobności, gdzie barwy zdają się żyć swoją najbardziej tajemną głębią i oddziaływać na widza swoim nieodpartym magnetyzmem. W świecie wizji Janusza A. Bałdygi obowiązują zupełnie inne prawa. Zaprzeczeniem tych praw byłoby uparte wprowadzanie na płótna barw stonowanych; Bałdyga kieruje się podczas konstruowania swoich przedziwnych konfiguracji jemu tylko i jego podświadomości znaną logiką.
Niewątpliwie naczelną zasadą tego malarstwa jest swoiście geometryczne i logiczne zabudowanie przestrzeni. Ma ona na tych płótnach zdumiewające właściwości. Z jednej strony jest ściśle zamknięta, a z drugiej nieskończenie otwarta. Zamknięciu przestrzeni służą takie rekwizyty i konstrukcje, jak: cały arsenał żaluzji, kotar, swobodnie zwieszających się, sfałdowanych płatów materii, monstrualne schody, ściany, podłogi, kolumny, amfiladowe drzwi. Z kolei nieskończoność i otwartość układów przestrzennych podkreślają, prawie na każdym płótnie wszechobecne chmury, dalekie spojrzenia w pejzaż, nieodgadniona czerń nocy. Właśnie na styku tych dwu wzajemnie ze sobą sąsiadujących układów rozgrywa się dramat otwartej wyobraźni. I jeśli pojawia się tutaj człowiek, to także zostaje on poddany tej presji, a nawet więcej – staje się częścią jednego z tych układów. Artysta jakby chciał zamanifestować, że nawet w świecie naszych onirycznych wędrówek i ucieczek, jesteśmy skazani na zamknięcie i jednocześnie tęsknimy wciąż do podniebnej, niczym nieskrępowanej wolności.
Owe chmurne, niebiańskie tła powodują, że przedmioty, postacie, rekwizyty, jakie pojawiają się na tych płótnach, nabierają jakiejś tajemnicy, antycznej pozy i wymowy. Jakby rozgrywały się na rozgrzanych słońcem śródziemnomorskich amfiteatrach. Tego rodzaju porównanie nie jest li tylko dowolnym przywołaniem egzotycznych miejsc, jeśli zważy się jakie podróże artystyczne twórca odbył. Ich aura przecież musiała w nim pozostać i wycisnąć swe piętno na jego sztuce; musiały w nim na zawsze pozostać rozbłękitnione nieba Italii i Hiszpanii.
Twórca, zabudowując przestrzeń obrazu szczególnie upodobał sobie różnego rodzaju story czy żaluzje. Spełniają one jakby rolę strażników tajemnicy, która nigdy nie może być odsłoniona, a którą za nimi wyraźnie się wyczuwa. Zresztą, czyż może być bardziej malarski element obrazu niż udrapowana materia, na której układają się całe rzesze skomplikowanych cieni, fałd i nagłych, ostrych zagięć? Jego materie są często jakby cytatami ze znanych obrazów z historii sztuki, a szczególnie z płócien nadrealistów. Ale jakże inaczej można by być surrealistą, tak prawdziwym surrealistą jak Bałdyga, jeśliby się odrzuciło całą tradycję tej, do niedawna super-awangardowej, dziedziny sztuki. Barwy podstawowe i pozornie ograne rekwizyty spełniają w obrazach nadrealistów swoją specjalną, tajemniczą, nieodgadniona rolę. Tak powszechne na płótnach wszystkich epok rekwizyty jak udrapowane kotary czy pokryte czerwoną materią schody, w pewnych, specyficznych warunkach nabierają zupełnie innego znaczenia, zaczynają żyć zupełnie innym życiem; same nabierają jakiegoś zagadkowego, nieprzeniknionego sensu i w ten sen wyposażają przedmioty czy rekwizyty, które zostały z nimi zderzone. Nie znaczy to, że Bałdyga idzie na łatwiznę i swoje kreacje ogranicza do mechanicznych zderzeń antynomicznych układów. Nic bardziej mylnego. Otóż właśnie ten surrealista jest niezwykle rygorystyczny dla własnych wyobraźniowych tworów. Nie pozwala sobie na stworzenie zbyt powierzchownych i łatwych opozycji; nie zgodzi się na to, by jakiekolwiek płótno z jego warsztatu znalazło się w publicznym obiegu, póki nie zostanie poddane drobiazgowej analizie genetycznej, póki artysta nie uzna, że jest ono samo w stanie się obronić.
Każda jego osobna realizacja jest zamkniętym światem, w którym umieścić można by było całą plejadę przedziwnych surrealistycznych postaci, wreszcie światem, który mógłby być ilustracją naszych tajemniczych, powiedzieć można, magicznych lęków i tęsknot. Tak jak kusi nas dal, błękit, żyzna zieleń trawy, tak kuszą nas nieodparcie wznoszące się ku niebu schody, prowadzące ku nieznanemu wyjściu, zdające się oddychać mroczne cienie. Emanuje z tych obrazów swoista aura zdziwienia, zauroczenia możliwościami ludzkiej wyobraźni; wykwintna fantazja. Bo jest to sztuka niezwykle wysublimowana, kreująca sytuacje, w których pierwszym i najsilniej odczuwalnym wrażeniem jest odczucie czystości. Oprócz tego konstatacja, iż płótna te i rozgrywające się na nich epizody liryczne, wyposażone są też w jakąś niematerialną lekkość. Przy czym nie chodzi tutaj o melodramatyczną, pseudo-poetycką zwiewność. Raczej jest to wrażenie unoszenia się, wpływania i opadania z płótna poszczególnych rekwizytów. A wszystko to razem skonstruowane i namalowane jakby z łagodnym uśmiechem: trumna z otwartym wiekiem, w którym jak w lustrze odbija się błękit nieba; sprzęty łazienkowe porozwiewane na ogromnych drzewach jakiegoś wielkiego, widmowego lasu; plecy kobiety upodobnione subtelnie do kształtu wiolonczeli; kobiece włosy uczesane misternie w kształt soczystej gruszki; krainy, gdzie wielkie, porozrzucane owoce, gęsty dywan trawy i schody do nieba, zdają się zapraszać do swego wnętrza.
Nie znajdziemy na tych płótnach jakichś wielkich alegorii czy symboli, za to na każdym z nich wszechobecna jest metafora. Pojedyncza, bądź układająca się w ciągi, które nakładając się na siebie tworzą jedną, jakby ogólną, metaforę naddaną, pozostającą w zawieszeniu nad całą konstrukcją i rekwizytornią dzieła. Uznać zatem można Bałdygę za jednego z najciekawszych we współczesnym malarstwie polskim metaforystę, umiejącego z wyczuciem i dużą dozą czystej wrażliwości konstruować światy, które znamy tylko z projekcji sennych i chwil, kiedy puszczamy wodze fantazji; czujemy się wolni, zawieszeni gdzieś pomiędzy rzeczywistością jawy i pociągającą krainą Onirii.
Celowo w tym krótkim szkicu nie odwoływałem się do, tak często przypisywanego Bałdydze, pokrewieństwa z Magrittem. Cóż, wydaje mi się, iż jest to najprostsza próba interpretacji tego malarstwa, nie pogłębiona, nie starająca się znaleźć w dorobku malarza jego indywidualnego i tylko jemu charakterystycznego wyrazu. Niewątpliwie Magritte jest jakimś kluczem do tego malarstwa i Bałdyga wcale tego nie ukrywa. Wręcz przeciwnie, gdzie i jak tylko może podkreśla swą fascynację sztuką belgijskiego nadrealisty.
Malarstwo Janusza A. Bałdygi, tak metaforycznie czyste w swoim wyrazie, cyzelowane długo, sprawdzane i poddawane coraz to trudniejszym próbom, zdaje się być obecnie w stadium swojego najbujniejszego rozwoju. Nie ulega wątpliwości, że artysta nie raz jeszcze zadziwi nas jednym z miliona swoich drżących światów. Nie ulega wątpliwości, że jest to malarstwo z gatunku tych które zostają…