Krystyna SZALEWSKA-GAŁDYŃSKA urodzona w 1938 roku w Przerośli koło Suwałk. W 1958 roku ukończyła Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Szczecinie. W 1963 roku uzyskała dyplom w pracowni grafiki doc. Ryszarda Krzywki na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Wystawy indywidualne
1963 – Kraków, Klub „Pod Jaszczurami”
1964 – Bydgoszcz, Mały Salon Sztuki
1965 – Włocławek, Muzeum Kujawskie
1967 – Bydgoszcz, Mały Salon Sztuki
1968 – Toruń, Galeria „Od Nowa”
1973 – Rzym (Włochy), Associazione Italiana per i Rapporti Culturali con la Polonia
1973 – Latina (Włochy), Galeria „Aldo Manuzio”
1974 – Udine (Włochy), Galeria „II Yentaglio”
1975 – Wałbrzych, BWA
1976 – (l) – Londyn (Anglia), Instytut Kultury Polskiej (IV) – Londyn (Anglia), International Art Centre (VI) – Warszawa, TPSP (XII) – Malmó (Szwecja), Galeria Andersz
1977 – Dortmund (RFN), Westfalenhalle 1978- (l) -Toruń, BWA
(V) – Olsztyn, Teatr im. S. Jaracza
(VII) – Grudziądz, KMPiK
(XII) – Dortmund (RFN), Yoiksbank
1979 – (IX) – Hannover (RFN), Niedersachsische Landesbibliothek (X) – Góttingen (RFN), „BFG Galerie”
1980 – (XI) – Enschede (Holandia), Galeria „Beeld en Aambeid” (XII) – Dalfsen (Holandia), „Kamergalerie”
1981 – (VI) – Frankfurt/Main (RFN), „BFG Galerie” (VII) – Kassel (RFN), „Galerie Velke”
1982 – (X) – Góttingen (RFN), Autohaus Sudhannover (XII) – Kassel (RFN), Autohaus
1984 – (V) – Norderstedt b. Hamburg, „Galerie OMPF” (XII) – Getynga (RFN), Stadtsparkesse
1985 – (l) – Toruń, Galeria „U Kalimacha”
(X) – Hannover (RFN), Niedersachsische Landesbibliothek
1986 – (VI) – Poznań, Galeria „Urszula Lorenz” (IX-XI) – Schwelm (RFN), Galeria Basiner (X) – Bielefeid (RFN), „Kreatives Ladchen” (XII) – Bad-Deynhausen (RFN), Stadtparkasse
1987 – (IX) – Berlin Zachodni, Willa Oppenheim
Udział w Wystawach Grafiki Polskiej za granicą
Reggio Emilia, Ferrara (Włochy), 1966
Berlin, Rostock, Schwerin (NRD), 1968
Kolonia, Lubeka, Paderborn (RFN), Berlin Zachodni, 1971
Sztokholm, Malmó (Szwecja), Tokio (Japonia), 1972, 1973
Moskwa, Leningrad, Wilno (ZSRR), 1972, 1973
Praga (Czechosłowacja) 1973, Kllonia (RFN) 1975, Lemyo (RFN) 1976
Wiedeń (Austria) 1976, Dortmund (RFN) 1976, Sóderteije (Szwecja) 1977
Wystawa Okręgu Toruńskiego w Hameenlinna (Finlandia) 1976, Drezno (NRD) 1976
Wystawa „Polnische Kunst 1900-1975” Wiener Secessjon, Wiedeń 1976
Clermont Ferrand (Francja) 1977
Oslo (Norwegia) 1977
Wystawa Grafiki 8 Kobiet – New York (Fundacja Kościuszkowska) 1977
Wystawa z okazji Międzynarodowego Roku Dziecka – Stockholm 1979
Wystawa 4 Autorów – Enschede (Holandia) Galeria „Beeld en Aambeeld” 1981
Stary Toruń w Grafice – Gotha (NRD) 1986
Współczesna Grafika Torunia – Mohylew (ZSRR) 1986
Wystawa Współczesnej Sztuki Polskiej na terenie RFN: ll-Getynga 1987, V 1987 – Bremen
Ważniejsze nagrody
Srebrny Medal za Grafikę na III Ogólnopolskiej Wystawie Malarstwa i Grafiki, Bielsko-Biała, 1965
Nagroda z okazji l Sympozjum Twórców Polski Północnej – Bydgoszcz 1965
II nagroda w Konkursie „Bydgoszcz w Plastyce” 1966
5 nagród w kolejnych konkursach „Najlepsza Grafika i Rysunek Kwartału w Bydgoszczy w latach 1969-1970”
II nagroda za grafikę w konkursie „Moje Miasto” – Bydgoszcz 1970
III nagroda za grafikę w konkursie ,,Kopernik i Jego Idea” – Olsztyn 1972
II nagroda za grafikę w konkursie „Grafika i Rysunek Roku” – Toruń 1971
l nagroda za rysunek w konkursie „Grafika i Rysunek Roku” – Toruń 1972
III nagroda za grafikę w konkursie „Grafika i Rysunek Roku” – Toruń 1975
Nagroda Fundowana LOK w VII OWG, Warszawa „Zachęta”, 1976
l nagroda za rysunek i II nagroda za grafikę w konkursie „Grafika i Rysunek Roku” – Toruń 1976
l nagroda za rysunek w konkursie ,,Grafika i Rysunek Roku” – Toruń 1977
Nagroda Artystyczna miesięcznika ,,Warmia i Mazury”, 1978
III nagroda za rysunek w konkursie „Grafika i Rysunek Roku” – Toruń 1982
Wypowiedzi krytyków
… Narodziny i śmierć, rozkwit i zmierzch, koszmar i spokój, trwałość i kruchość, oto główne problemy przewijające się nieustannie przez ikonografię Szalewskiej. Także przez nasz czas w ogóle, we wszystkich jego odmianach, l stąd ta głęboko osobista twórczość jest bliska i zrozumiała dla wszystkich, którzy gotowi są poświęcić swojemu istnieniu chociaż chwilę refleksji.
Dr Bogusław Mansfeid
Prezentowany na indywidualnej wystawie w Getyndze zestaw prac Krystyny Szalewskiej został nazwany „Polskimi snami”. Autentycznie narodowy charakter mają te z jej prac, które nawiązują do nie spotykanych poza Polską przejawów religijności.
Jedna z nich przedstawia oblicze Czarnej Madonny królujące nad słowiańskim miastem, w którym czas stanął w miejscu. Na innej – maleńka podobizna Madonny zamyka perspektywę ciasno zabudowanej ulicy. Twarz Madonny opromieniona światłem jarzących się świec urasta do rangi centralnego fragmentu obrazu. Jest ona ucieleśnieniem wiary czerpiącej pokarm z tradycji. Chusta spływająca luźnymi fałdami z jej głowy harmonizuje z łopocącymi chorągwiami i welonami, łagodząc statyczną surowość budynków. Obrazy te są świadectwem więzi łączącej artystkę z ojczyzną…
…Jeden z obrazów Szalewskiej zdaje się informować widza o tym, że artystka jest więźniem stworzonego przez siebie świata. Przedstawia on miasto w postaci statku o rozwiniętych żaglach, wrośniętego w skalistą wyspę. Jest to najbardziej wyrazisty autoportret intelektualnej sylwetki artystki. Natomiast treść jej snów i marzeń możemy tylko usiłować odgadnąć, posługując się w tym celu skojarzeniami z obrazów. Słowa tu nie wystarczają, a nawet brak chyba odpowiednich na to słów.
„Westfalenpost” 18.09.1986
… Krystyna Szalewska jest architektem snów. Posługując się precyzyjnymi formami graficznego wyrazu kształtuje ona magicznie tkane oblicze świata…
„Westfalische Rundschau” Nr 125
… Między starymi ruinami rozkwita błękitny czarodziejski kwiat romantyki. Świat ukształtowany z melancholijnych snów, poetycki i fantastyczny – oto w przybliżeniu magiczna formułka, według której polska artystka Krystyna Szalewska rozwija tematykę swoich uroczych obrazów. Z drobiazgową dokładnością wykonane akwaforty wydobywają na światło dzienne znaleziska tego co nie uświadomione. Statek życia pod wydętym żaglem płynie po morzu czasu… A wszystko przemija – opadające listowie, tak samo jak i ręką człowieka wzniesione zamki i katedry. Pozostają jedynie opuszczone ruiny, porośnięte bluszczem, spowite w pajęczyny, gdzie sowy budują swoje gniazda…
„Norderstedter Nachrichten” maj 1984
Wywiad
Wiesława WIERZCHOWSKA: W najnowszym cyklu Twoich prac pojawia się motyw krzyża – pod wpływem
jakich emocji sięgnęłaś po ten znak?
Krystyna Szalewska: Jest rezultatem wielkiego przeżycia: koncertu muzyki organowej w kościele, zatytułowanego „Droga Krzyżowa”. Przepiękna muzyka i recytacje przy blasku świec. Często pracuję pod wpływem muzyki, podczas koncertów robię sobie małe notatki o tym, co czuję, notuję wizje i formy, które mi się jawią. Tym razem byłam tak wstrząśnięta, że nic nie mogłam narysować. W kilka dni później wyjechałam na kurację do sanatorium w Ciechocinku. Był listopad, wcześnie zapadał zmierzch, dużo chodziłem, l wszystko zaczęło do mnie przychodzić – muzyka zaczęła powracać w scenerii wieczornych spacerów. Kiedy oglądałam drzewo ogołocone z liści, jesienne drzewa, które są jak widma, wszędzie pojawiał mi się krzyż. We mnie był ból – w tym okresie bardzo cierpiałam – była to więc równocześnie moja droga krzyżowa. Prawie nie korzystałam z kuracji, pracowałam cały dzień, do chwili, kiedy robiło się zbyt ciemno. Cały cykl 10 prac powstał w ciągu trzech tygodni. To wszystko jest o mnie, wszystko co robię, wypływa ze mnie, z moich przeżyć.
W. W.: Są to prace malarskie chociaż ich podłożem jest papier. Dyscypliną, która zyskała Ci popularność nie tylko w kraju, jest grafika a także rysunek. Jakie są związki między Twoim malarstwem a rysunkiem i grafiką?
K. Sz.: Traktuję je równorzędnie. Grafika jednak w pewnym sensie mnie ogranicza i męczy, ponieważ wymaga długiego czasu. Nad jedną blachą akwaforty siedzę często dwa tygodnie, codziennie przez wiele godzin wypracowując pod lupą poszczególne fragmenty. Pokrywam kreseczkami całą płytę i strasznie długo trwa zanim pojawi się efekt ostateczny. Gdy zaś coś bardzo mocno przeżywam, to muszę to szybko z siebie wyrzucić. Ponieważ zaś przeżywam bardzo silnie różne sprawy – zawsze jest tak, że coś z siebie muszę wyrzucać.
W. W.: Podobną funkcję pełnił rysunek?
K. Sz.: Tak, ale mój rysunek też jest szalenie precyzyjny. Malarstwo zresztą także. Ten ostatni cykl malowałam akwarelą a bardzo delikatne przejścia uzyskiwałam przy pomocy pasteli. W. W.: Twoja wizja jest przede wszystkim „linearna” – głównym środkiem wypowiedzi jest kreska – dynamiczna i bardzo precyzyjna.
K. Sz.: Nie wiem, dlaczego tak jest. To tkwi we mnie. Gdy zacznę analizować dlaczego robię tak a nie inaczej, dlaczego używam takiej a nie innej formy, dlaczego cieniutkim pędzelkiem rysuję precyzyjne kreski, dlaczego lubię komponować w kole – na rozum nie potrafię tego wytłumaczyć. To jest w człowieku.
W. W.: Podobnie jak przywiązanie do określonej gamy barwnej – u Ciebie do błękitów i szarych zieleni?
K. Sz.: To chyba bierze się z psychicznych skłonności do melancholii. Błękit jest kolorem nostalgicznym, najbardziej nim właśnie można wyrazie smutek. Nie zastanawiałam się jednak głębiej, dlaczego tak bardzo kocham te błękity.
W. W.: Powiedziałaś, że często pracujesz pod wpływem muzyki…
K. Sz.: Muzykę odbieram wrażeniowe – tworzą mi się pod jej wpływem obrazy. Koncentruję się wtedy i muzyka coś ze mnie wyzwala.
W. W.: Tak było zawsze?
K. Sz.: Nie, to pojawiło się razem z koncertami w kościołach. Zainteresowałam się nimi w roku 1983. Zupełnie inaczej odbieram muzykę w kościele niż gdybym to samo słyszała w Filharmonii. Cała przestrzeń inaczej rezonuje. Ważny jest także „krajobraz” wewnętrzny. Wypełniał mnie wówczas bezbrzeżny smutek, który ta muzyka wyzwalała i dzięki temu wizje się jeszcze bardziej we mnie potęgowały.
W. W.: W latach 70-tych pojawiają się w Twoich pracach lalki. Opowiadasz przy ich pomocy bardzo niewesołe historie…
K. Sz.: Jeśli chodzi o manekiny i lalki to decydujące znaczenie miał mój wyjazd do Włoch w roku 1973. Tam przeżyłam coś bardzo pięknego. Urzeczenie osobowością człowieka, który był operatorem filmowym i wprowadził mnie w świat filmu. Pokazał mi mnóstwo rzeczy, między innymi pracownię rzeźbiarza Carlo Rimbaldi, który wykonywał prace dla filmu: manekiny, różne stwory fantastyczne. Gdy np. Sofia Loren występuje w filmie i przedstawia scenę po wypadku, nie pozwala na robienie na swojej twarzy deformacji – do tego używa się jej manekinu. Ten rzeźbiarz wykonywał odlewy ciała i twarzy całkowicie podobne i na nich modelował to, co akurat było potrzebne. Wykonywał też niezwykłe monstra, które podłączone do aparatury, mogły otwierać oczy, ruszać łapami… Miał też maszynkę do robienia pajęczyn – ja szalenie lubię pajęczyny! Ta pracownia zrobiła na mię niesamowite wrażenie. Znalazłam się w świecie manekinów i one tak do mnie przemówiły, iż zrozumiałam, że to jest mój świat, że przy pomocy manekinów można wyrazić wszystko, absolutnie wszystko. Ponieważ byłam zauroczona człowiekiem z filmu – moja wrażliwość była spotęgowana. Kiedy stamtąd wyjechałam – już w pociągu zaczęłam robić notatki, które potem posłużyły jako szkice. W nich znalazły się manekiny.
W. W.: Wcześniej istniało w Twoich pracach zauroczenie starymi pocztówkami. Pamiętam na Biennale w Krakowie jak zaciekawiła mnie Twoja praca z taką słodką dziewczęcą główką.
K. Sz.: W roku 1968 czy 69 natknęłam się na zbiór cudownych pocztówek, kolekcję jednej z moich koleżanek z Bydgoszczy. Zafrapowały mnie pocztówkowe postacie. Zaczęłam myśleć, jak te pocztówki wykorzystać. Wymyśliłam, że niektóre fragmenty trzeba powiększyć, gdyż przy powiększeniu uwidoczniają się różne interesujące rzeczy. Wybierałam maleńkie kadry, a mój mąż, który był znakomity fotografikiem, wykonywał mi potrzebne prace fotograficzne. Miałam rozłożone pocztówki i myślałam: tych osób dawno już nie ma, rozpadły się, przestały istnieć a tutaj trwają w swoim marzeniu, w swojej anielskiej postaci. A może wewnątrz nich działo się coś groźnego? l zostały przeze mnie udramatyzowane? Pozostawiłam ich zewnętrzny uśmiech, słodycz i zapytałam, czy wewnątrz nie czai się dramat? A praca, którą przypomniałaś to „Prześniony świat” główka dziewczynki ze słodkim uśmiechem – w niej jest także powrót do mego dzieciństwa, tęsknota za czymś, co się skończyło. Są w tej pracy moje lalki – bo miałam prawdziwe szmaciane lalki – są pajacyki, które wycinał mi dziadek…
W. W.: Pochodzisz ze wsi?
K. Sz.: Tak, urodziłam się w Przerośli koło Suwałk, w pięknej, pełnej jezior okolicy. Moja babcia była ludową artystką, mama pięknie malowała…
W. W.: Nic dziwnego zatem, że trafiłaś do szkoły artystycznej.
K. Sz.: Z Przerośli wyjechaliśmy w roku 1950-tym na Ziemie Zachodnie. Ojciec był zamożny, miał duże gospodarstwo indywidualne co wówczas było napiętnowane i kiedy zaczął mieć kłopoty przestraszył się, że nas, dzieci nie będzie mógł kształcić – a pokładał w nas duże nadzieje. Wylądowaliśmy w Drawsku Pomorskim, tam skończyłam szkołę podstawową i tam moja nauczycielka polonistka zauważyła we mnie zdolności artystyczne. Podsunęła moim rodzicom pomysł skierowania mnie do liceum sztuk plastycznych w Szczecinie. A potem był Toruń, ale świat dzieciństwa wrył mi się mocno w pamięć. Przyroda w czystej, nieskażonej postaci otaczała mnie dokoła, bez przerwy miałam z nią kontakt. Kąpałam się w czystych wodach, oglądałam kwiaty, kamienie, drzewa. Pamiętam księżycowe i gwiaździste noce, kiedy jadąc opatulona w saniach patrzyłam w niebo. Pamiętam zapach dzikiego ogrodu, zapach torfu, który kopało się na opał. l czuję się podległa naturze. Zauważyłam od dawna, że lepiej mi się pracuje, gdy jest pełnia księżyca. Nawet często zaznaczam na pracy literkami „p k” że była wtedy, gdy pracowałam, pełnia. Ten cykl pejzaży zimowych powstał z natury. Zaczął się w ubiegłym roku, gdy w Nowy Rok poszłam na cmentarz. Wszystko utrwalone, zastygłe stworzyło niezwykły, szklany świat. Chciałam go w tych pejzażach pokazać. Zostawiam w tych akwarelach biel a cała koronka kresek nałożona została cieniutkim pędzelkiem.
W. W.: A mnie kojarzą się te prace z secesyjnymi witrażami!
K. Sz.: Może masz rację – te błękitne kawałki szkła… Ale to zupełnie podświadome. W roku 1976 byłam we Fryburgu i widziałam witraże Mehoffera. które zrobiły na mnie niezatarte wrażenie, l być może to wróciło…
W. W.: Twój sposób stylizowania natury niekiedy rzeczywiście przypomina artystów Młodej Polski.
K. Sz.: Uwielbiam Wyspiańskiego i Malczewskiego!
W. W.: Oglądasz jednak naturę jakby w zbliżeniu. Interesuję Cię jej „detal” – jakaś muszla, trawa, kamień. Takich „detali” natury pełno też w Twoim domu. Jest on niezwykły. Położony w samym sercu toruńskiej Starówki, z pracownią na górze opartą o autentyczny gotycki mur, cały zapełniony Twoimi pracami ale także lalkami, zabawkami, suszonymi kwiatami, trawami, kamieniami, muszlami, wszystko to tworzy szczególne environment. Sama to otoczenie stworzyłaś ale myślę, że ono także tworzy Ciebie…
K. Sz.: Oczywiście, że na mnie działa. Muszę żyć w otoczeniu tych przedmiotów, które są jakby cząstką mnie.
W. W.: Obserwacja natury, obserwacja dzieł człowieka służy Ci także do tworzenia kompozycji, w których i naturę i architekturę po swojemu przetwarzasz.
K. Sz.: Uważnie obserwuję i pamiętam. A kiedy siadam do roboty – opisuję wrażenie. Przeżyłam silnie pobyt w Hiszpanii, zauroczyła mnie jej architektura. W pracach pojawiają się jej elementy ale nie wizerunki konkretnych budowli. Nie jest to też synteza – jest to moja opowieść na temat tej architektury, tego nagromadzenia olbrzymiego bogactwa, o którym opowiadam własnym językiem, przedstawiam własne przeżycia. Moje miasta są właściwie fantastyczne, podobne do ruin, które uwielbiam. Te miasta, te ruiny zarastają roślinnością. Tak pokazuję przemijanie. Postacie ludzkie też zarastają…
W. W.: Czasami dokonujesz na twarzach bardzo drastycznych operacji. Był taki Twój cykl „Obłęd”…
K. Sz.: Powstał po powrocie z Włoch, w roku 1973, kiedy przeżyłam kataklizm i próbowałam o nim opowiedzieć. Próbowałam to oddać przez zbliżenie, przez powiększenie fragmentów.Ta twarz jest niby prawdziwa
-oczy są prawdziwe ale pęka ciało i wyłażą robaki. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego użyłam twarzy.
W. W.: Miałaś modelkę?
K. Sz.: To twarz mojej przyjaciółki. Twarz o bardzo wyrazistych rysach. Nieco ją zmieniłam. Potem był okres stworów, bestii – personifikacji obsesji, które człowieka osaczają nicią natręctw myślowych, od których nie można się opędzić, l te moje kobiety są osaczone, są kuszone. Z jednej strony są bardzo delikatne, nadwrażliwe, z drugiej przybierają łuski, pazury – bo muszą się bronić.
W. W.: Twój świat jest czysto kobiecy.
K. Sz.: Nie ma w nim mężczyzn. Jeśli są to w charakterze tych stworów, które atakują, od których chciałabym się uwolnić, ale nie mogę. Naprawdę jednak interesuje mnie kobieta w różnych wcieleniach. Jak w tej serii do poematu Miłosza. Postać kobieca jawi się bohaterowi w różnych sytuacjach – na tle zamków, klasztorów, pejzażu… Jest nieruchoma i zdaje się zarastać bluszczem od środka. U mnie wszystko zarasta – to czas wszystko trawi, niszczy dokoła. Wszystko – także człowieka.
W. W.: Mnie się zdaje, że przeciwnie, że Ty swoje postacie jak gdyby „wyjmujesz z czasu”, że one opierają się jego działaniu.
K. Sz.: W pewnym sensie je zatrzymuję. Zrobiłam cykl „Tempus fugit”, z głową Ateny na tle odpływającej wyspy miłości. Ale ta posągowa głowa też zarasta, W. W.: Na twarzach kobiet nie pokazujesz przemijania – są młode i piękne. K. Sz.: Tak, twarz zostaje nietknięta. Może jest we mnie chęć obrony przed starością? Skoro czas nas trawi – chciałabym dla moich postaci zachować młodość. Nie uświadamiałam sobie tego dotychczas ale to fakt, nie chcę tych twarzy poddać działaniu czasu. Buntuję się przeciwko temu.
W. W.: Buntujesz się także przeciwko brzydocie. A przecież sztuka współczesna kocha brzydotę człowieka
-Ty zaś nie przyjmujesz jej do wiadomości.
K. Sz.: Moje dziewczyny są piękne. Może dlatego, że mam ostrą świadomość, że to piękno przeminie. Chcę
zatrzymać piękno tej przemijającej fazy. Sztuka może tego dokonać – bo życie nie. Życie to piękno musi
zniszczyć.
W. W.: Czy taka jest funkcja sztuki?
K. Sz.: Przypomnę tu Maeterlincka, który powiedział, że gdy zanurzamy się w głąb morza, żeby wydobyć na powierzchnię perły – zanurzamy się coraz głębiej i widzimy, jak te perły połyskują w ciemności. Czerpiemy otwartymi dłońmi, wypływamy na powierzchnię… i w zaciśniętych rękach mamy tylko żwir i kamienie. A myśmy te perły widzieli, one tam gdzieś były, chcieliśmy je wydobyć i wyciągaliśmy w wielkim trudzie. Okazuje się jednak, że to nie to. Perła zostaje na dnie. To dotyczy każdej twórczości.
W. W.: Czy masz czasami poczucie, że tę perłę jednak wydobyłaś?
K. Sz.: Niezmiernie rzadko.
W. W.: Czy jest w takim razie twórczość dla Ciebie?
K. Sz.: Chyba dotknięciem mocy nadprzyrodzonych, które odsłaniają to światło w głębi. Kiedy coś bardzo
silnie przeżywamy, kiedy następuje dotknięcie mocy boskiej – jesteśmy silniejsi. Możemy głębiej nurkować w
poszukiwaniu perły, niczym owej ewangelicznej perły królestwa. Ale to się bardzo rzadko zdarza.
Toruń, 19 maja 1987 r.